niedziela, 27 kwietnia 2014

[272] Gorączka sobotniej nocy

Wyglądam dziś jak...zmora.
Ciemne smugi pod oczami. Rozczochrane włosy. I do tego wszystko mnie boli.
Ale po kolei.
Od kilku dni czułam się fatalnie. Wiadomo, choróbsko, antybiotyk (jeszcze przez 2 dni), wszystko to spowodowało spadek formy. Dodatkowo rozjechana tarczyca, i inne dolegliwości. Ale cóż. Jedyne co pozostaje to wziąć się w garść. I nie poddawać.
Lekko nie było, bo zwykłe przejście z domu na przykład po zakupy sprawiało, że czułam się jak po maratonie. Zdyszana, spocona i marząca tylko o tym, żeby usiąść, albo najlepiej położyć się i spać.
Na tarczycę dostałam inne dawki leków, na cukier też, wściekłam się na wszystkie efekty uboczne i...
No i tak zastała mnie sobota.
Najpierw spotkanie z dziewczynami, na które jechałam z dziatwą. Wykruszyło się towarzystwo, ale to nie przeszkadzało zrobić grilla i trochę popracować. Młody zrobił się na bóstwo, bo akurat trwały prace podwórkowo-ogrodowe, polegające na rozsypywaniu ziemi, więc dzieci...tarzały się z górki  czarnej ziemi. Możecie sobie wyobrazić co to było... Nie wspomnę nawet o nowych butach. Po takim chrzcie, to one długo będą mu służyć. O ile nie rozkleją się po praniu.
W każdym razie, zmęczona na maksa siedziałam i tworzyłam i powiem Wam, że to pierwszorzędna terapia. Pogaduchy, ploteczki i jedzonko świetnie się udało i nastał czas powrotu. Czas ograniczony, bo przecież czekał mnie jeszcze dojazd na koncert.
Idąc z przystanku do mnie czułam, jak opadam ze wszystkich sił. Przed oczami miałam tłum i młyn na koncercie, hałas w uszach i już na samą myśl męczyłam się bardziej. Ale jak to zwykle bywa, szybka mobilizacja, ocena tuszu do rzęs (tragedia!), ograbienie Kudłatej z ciuchów i...pojechałyśmy. Bo Kudłata znów mnie odwiozła. Tym razem nie dałam się prowadzać jej ścieżkami. Szłyśmy z koleżanką jak dwie staruszki, powolutku, bo ona też zaliczyła jakąś niemoc, był nawet strach, że nie da rady iść na koncert. Ale cóż. Dochodząc do klubu stwierdziłyśmy jednogłośnie, że jesteśmy najmłodsze z całego towarzystwa, co bardzo podniosło nas na duchu. Kudłata udzieliła mi kilka stanowczych rad (zupełnie jakby była moja matką!): "zdejmij kolczyki, bo zerwą ci uszy! Natychmiast!" oraz chciała zaryzykować i powiedziała: "załóż się, której z nas odmówią sprzedaży piwa". Poprawiła mi humor nieziemsko. I tak naprawdę nie wiem kto by przegrał, a przy niepewnym wyniku to ja się nie zakładam :)
Sam koncert trudny do opisania. Ogromne emocje w drugim rzędzie pod sceną. Bliskość muzyków, cała ta atmosfera. Dudnienie w piersi, bo dźwięk odbiera się całym ciałem. Uwielbiam. Jednocześnie obrona przed bardziej rozhulaną publicznością, co skutkuje dzisiaj ogólnym bólem wszystkich mięśni, siniakami i fajnymi wspomnieniami. Wiem, że to paradoks, ale ja nigdy nie byłam konwencjonalna. Nawet, powiem Wam szczerze, miałam ochotę wdrapać się na scenę i skoczyć w tłum. Wiem, że nic by się nie stało, jednak wspomnienie jednego koncertu Illusion z 1992 roku, kiedy to jeden gość skakał ze sceny i tłum się rozstąpił, a skaczący wylądował na podłodze jakoś mnie ostudził w zapędach. Ale kto wie, kto wie :)
W każdym razie taka dawka adrenaliny, hałasu, emocji wyzwoliła siły. I o to mi chodziło.
Dzisiaj co prawda trochę wszystko boli, ale znaczy, że żyję.
Polowałyśmy nawet na autografy, ale z braku sprzętu (długopisu) i z powodu kąpieli muzyków nie udało się.
W każdym razie widziałam jak wygląda catering dla gwiazd :)
No dobrze, a teraz wracam do dnia dzisiejszego i idę polować na rabarbar. Bo wczoraj na spotkaniu jadłam rabarbarowe crumble i chcę jeszcze!!!
A wyglądam jak zmora, bo...tusz mi się posypał i niczym nie schodzi. Trzeba zainwestować w lepszy :) Włosy natomiast mam uroczo rozczochrane i nie mam zamiaru ich czesać. Żeby zawsze mi się tak układały!

Na dziś:
Biohazard - Tales From The Hard Side
No bo cóż innego mogłoby być. Panowie są w niesamowitej formie.


8 komentarzy:

  1. co za przejścia! :) jesteś niekonwencjonalna ... to fakt niezbity :))))
    buziam :******

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, nie wiem. Jeszcze ie powiedziałam ostatniego słowa :>
      :****

      Usuń
  2. no to poszalałaś :) skąd Ty bierzesz siły kobieto? ja po ostatniej grypie nie żyłam 2 tygodnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. pozytywna wariatka, nie do zdarcia... :)))))\
    co do włosów, zawsze uważałam, że artystyczny nieład jest najlepszy.... oczywiście pod kontrolą i ujarzmiony lakierem.... :))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że pozytywna. Nie chciałabym być negatywna.
      O nie, na lakier to Ty mnie nie namówisz. Ale pianka strong daje radę :))) I już mi się zmieniła koncepcja fryzury. :)))

      Usuń
  4. Podoba mnie się strasznie określenie Emki - jesteś niekonwencjonalna :D

    OdpowiedzUsuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.