wtorek, 28 stycznia 2014

[253] LifePack

Niektórzy wiedzą, co jest w tytule.
Sprytne urządzenie, które mierzy parametry życiowe oraz jest zintegrowane z defibrylatorem.
Ale do rzeczy.

Horror w trzech aktach (co najmniej)

Akt pierwszy.
Osoby: Kudata i ja.
Czas: start gdzieś koło 16:30
Miejsce: droga do bankomatu, na pocztę i po zakupy.
Pogoda: zimno, wilgotno, w sam raz na rześkie spacery. Nieistotne dla sprawy.

Kudłata zakomunikowała, że ją boli. Pod mostkiem. Znam ten ból, czasem też mnie tak chwyta. Więc rzekłam: minie.

Czas: od 20 wzwyż.

Boli. Ale dopada nas gupawka. (ja tak piszę, i tak mówię, nie poprawiać). Nie wiem dlaczego, im bardziej ktoś nie może się śmiać, tym bardziej żarty się mnie trzymają. Zresztą genetycznie przekazana skłonność dopadła i Kudłatej, gdyż zwijając się z bólu, chichrała się sama z siebie i ze mnie i w ogóle.

Godzina 23

Kumulacja bólu i śmiechu jednocześnie. Dzwoniąc po pogotowie bałam się, że zaśmieję się pani w słuchawkę. Ale starałam się wytrzymać.
Szybkie ogarnięcie terenu i dzwonek. Przyjechali ratownicy medyczni, z tytułowym lifepack'iem, z czego jeden potwierdził moje podejrzenia, a drugi jednak że może by zabrać. Zmierzyli ciśnienie i saturację. Defibrylator nie był potrzebny, ale mnie przypomniały się chyba wszystkie komedie, gdzie był wykorzystany. Obiekt rozważań ratowników, z czego jeden był przystojny, drugi niepewnie dociekliwy, siedział na kanapie, z miną zbolałą i dawał oczami sygnały, żebym się nie roześmiała, co powodowało, że jeszcze bardziej śmiać mi się chciało.
W końcu zapadła decyzja, że jedziemy do szpitala. Ja wiem, że ona chciała się przejechać karetką.

Akt drugi.
Miejsce: Karetka i szpital.

W karetce panowie mieli Hawaje. Nie żebym im żałowała. Na dworze było -5, wewnątrz 25, amplituda 30. Odczyt bezpośrednio z wyświetlacza panelu, gdyż ponieważ nie jechaliśmy na sygnale, więc nie było wzruszeń, za to rozglądałam się po okolicy, próbując jednocześnie zapamiętać drogę i ocenić gdzie nas wiozą. Nigdy nic nie wiadomo. Oglądało się horrory szpitalne i takie tam, gdzie karetka porywała ludzi. Rozumiecie zatem mą zapobiegliwość. Podróż minęła bez większych problemów poza jękami Kudłatej na wybojach.
No i dojechaliśmy. Drugi koniec miasta, żeby było śmiesznie. podjeżdżamy pod szpital i...zamknięte. Ratownik wali w drzwi. Nic. A my stoimy na mrozie, oczywiście półgębkiem nabijając się z sytuacji, po czym zauważam, że karetka ma łódzką rejestrację (starsi Rzymianie pamiętają pewnie aferę łowców skór). Dobrze, że miałam szalik, zasłoniłam się, niby to z zimna, ale skojarzenie pozostało. W końcu panowie połączyli się z centralą przez radio, bo telefon wykonywał tylko...POŁĄCZENIA ALARMOWE (się coś zepsuło - słyszałam później przez radio jak się tłumaczyli centrali). I panie nas wpuściły. Badania pominę, wszyscy mówią, że to niestrawność może, przy czym wszystko w porządku, natomiast ja obstawiam nerwoból międzyżebrowy. W każdym razie badania trwały, a ja wysłuchałam rozmowy pań z dyżurki z panami od karetki. Wyszło na to, że panie doskonale widziały na monitoringu (duży panel), że przez bramę wjechałam karetka. Przy okazji miały nasłuch na radio. Czemu więc nie wpuściły? Nie wiadomo.
Nic to. Kudłata dostała paracetamol, nie chciała zostać w szpitalu, rozpoczęła się nasza wędrówka...

Akt trzeci.

Godzina: przed 1 w nocy

Wyszłyśmy ze szpitala, humor Kudłatej się podniósł. Trzeba było znaleźć drogę do autobusu. Trochę pomyliłyśmy kierunki, ale w sumie, po odpytaniu pani w okienku nocnego, trafiłyśmy na odpowiedni szlak. Czyli wracałyśmy ze dwa kilometry.  Nie sposób opisać śmiechów i chichów, które po drodze były. Gdyby nie było tak zimno miałabym włączony dyktafon. W każdym razie przeszłyśmy kilka kilometrów, ucieszyłam się z oświetlonych kolorowo mostów jak nigdy.
Na przystanku postałyśmy pół godziny. Oczywiście nie było nudno. Poskakałyśmy trochę, poopowiadałam jak to bywało, odjechała jedna partia autobusów, prawie wyglądało to jak taniec synchroniczny. Przy czym każdy z kierowców tych około ośmiu autobusów patrzył wymownie: ja odjeżdżam. Zaznaczam, że to centrum miasta. Poszłyśmy na stację benzynową, pomyślałam o czymś gorącym, ale nie. Stacja znanej ptasiej marki otwarta tylko od 6 do 22.
W każdym razie odczekałyśmy swoje. A potem do domku. Było po trzeciej..

Kurtyna.

Na dziś:
Avenged Sevenfold - So Far Away

Będą grać w Polsce...






27 komentarzy:

  1. łomatkojedyna!!!!! kochana! co za koszmar! Ty jesteś niesamowita, że potrafisz się z tego wszystkiego śmiać! Najważniejsze że Kudłatej nic nie jest! Buziaki dla Was :********

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, bo to wszystko śmieszne było. Nie sposób odtworzyć naszych rozmów, gier słownych i innych okoliczności, ale wierz mi, było śmiesznie :)
      :******

      Usuń
    2. Bądź skomplikowanych pytań, które można interpretować na różne sposoby. Albo Twoich hejtów na mnie T^T

      Usuń
  2. Rany Julek! Toście doświadczeń życiowych zebrały.... Jazda karetką, obsługa szpitalna, nocne autobusy i strach jeszcze przed łowcami skór! Normalnie jak w filmie.
    Mam nadzieję,że Kudłatej lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej. Właściwie poza wczorajszym bólem nic jej nie dolega, bo jedynie katar, który się kończy.

      Usuń
    2. To dobrze. Świetnie,że tę historię spisałaś!

      Usuń
  3. po prostu dwie wariatki, ale pozytywne... :)))))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj tam oj tam. Nie dopisałaś, że zaraz po wyjściu ze szpitala chciałam tam wrócić T^T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałaś! Sama obrałaś azymut na ...kładkę! Której nie było!

      Usuń
    2. Chciałam! :CC

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Przygoda:) I mega gupawica. Dawno tak się nie uśmiałam. :))))

      Usuń
  6. Tym ratownikom to się czasem niezły rarytas trafi :)
    Wieczornie, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale że niby co? Że Kudłata, ja, czy nasza gupawka? Bo gupawki nie widzieli :)))

      Usuń
    2. Z tego co zrozumiałem, to nie dobierali tfu znaczy nie badali Ciebie :)

      Usuń
  7. Wiadomo, że ja 8)

    OdpowiedzUsuń
  8. ja to bym pewnie sobie na tym przystanku popłakała :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No śmiesznie jak jasna colera było, popas siem uśmiałam ;D Świruski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja się uśmiałam. Kudłata zresztą też :))))
      Żebyś wiedziała :))))

      Usuń
  10. Wiesz co Ci powiem... tj. napiszę? Opatrzności dziękuj za ta głupawkę. Bo zamiast horroru przeżyłyście przygodę. I jak będziecie to wspominać to tylko ze śmiechem:)
    Sobie wyobrażam to samo na wściku i ciary mi po pleckach chodzą.

    dzielne jesteście dziewczyny:) Jakbym chciała konie kraść to z Wami:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja nie miewam horrorów. Nie z moim podejściem do życia. Ja mogę się wkurzyć, albo mieć gupawkę, albo spokojnie czekać. Pośrednie stany to: wku.w z przebłyskami śmiechu, śmiech stłumiony przez zastanowienie, wku.w osłabiony przez zastanowienie. Nie ma czarnej dupy, ani sytuacji bez wyjścia.
      Jakbym się wściekła, to te 10 km z przystanku na piechotę bym przegoniła Kudłatą. W sumie byłoby gdzieś z 15 :)))
      Nie załamałabym się, bo nie jestem z tych co siedzą i nie wiedzą co robić, nie umie panikować, histeryzować i drzeć włosów z głowy. Nie po to byłam (mentalnie chyba wciąż jestem) harcerką.
      A jakby te konie, to dawaj znać, zabiorę sprzęt. Może jeszcze w bryczesy się zmieszczę :))))

      Usuń
  11. Podtrzymuję moją opinię sprzed jakiegoś czasu - normalna nie jesteś :P ale Cię w sumię rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podtrzymuj! A ja potwierdzam :) Tylko co jest normalnością, a co nie? :P

      Usuń
  12. gratuluję poczucia humoru. Ja bym się jednak wku...ła, już przed samą bramą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierz mi Ewa, nawet jak się wkurzam, to szybko mija. A wtedy miałam naprawdę ostrą fazę gupawkową :)
      Mail :)))

      Usuń

Jeśli zechcesz podzielić się swoim zdaniem - będę wdzięczna. Nie obrażaj nikogo, a Ciebie również nikt nie obrazi.