sobota, 24 sierpnia 2013

[212] Na kolana

Nie wiem co napisać.
Z jednej strony jest świetnie. Wiecie jak to jest, kiedy plan jest już na samym końcu, kiedy już już ma wejść w życie, kiedy wszystko zaczyna się układać i już za chwilę zacznie się spełniać i nagle..
Z drugiej strony jest dupa. Przymusowa zmiana planów. Odroczenie w czasie wykonania planu. I wszystko zaczyna się kawałeczek po kawałeczku walić. Odpada najpierw jedna myśl, potem kolejna. Potem następuje reorganizacja planu, zmiany, wymyślanie od nowa.
A tak niewiele trzeba było.
Ale nie można przewidzieć wszystkiego.
I tak odroczenie trwa, mam nadzieję, że potrwa krótko, plany, cóż, na razie na półkę do kartonu nazwanego: na przyszłość.
Zacznę chyba wierzyć mojej matce, że mamy pecha, albo ciąży nad nami jakaś klątwa. Bo to przecież nie jest normalne, że człowiek ledwie dźwiga się na nogi, widzi to światełko, ma nadzieję, a tu nagle z krzywym uśmieszkiem życie przypieprza po kolanach. Wtedy znów pytam siebie: dlaczego...
Kurka, jak czasem jest ciężko walczyć.


Na dziś:
Three Days Grace - Pain



sobota, 17 sierpnia 2013

[211] Rewia. Rozrywki.

Żeby nie było tylko tak filozoficznie, powiem Wam, co ostatnio mnie napadło.
Wiadomo jak jest. Inwencja twórcza może przyjść znienacka. Nienacek jaki jest, każdy wie. Raz jest taki, co spokoju nie daje i pcha się drzwiami i oknami, uszami, oczami, nosem i żąda wykorzystania. A nie, to inwencja żąda. Nienacek tylko determinuje kiedy.
W każdym razie raz inwencja jest, raz nie ma. Co prawda na brak zajęć to narzekać nie mogę, kończę kilka projektów, inne gdzieś tam się wymyślają. 
Czasem jednak gdzieś tam chce się czegoś innego. Czasem nawet nie wie się, że się chce, dopóki ktoś nie wspomni o tym. 
I tak sobie siedziałam i pisałam z Frycią naszą kochaną. I padło słowo klucz.
Wyszło na to, że mamy wspólną pasję. I podobne zwyczaje w tej kwestii. I troszkę nawet historię. Wymyśliłam, że zrobimy to razem. Zsynchronizujemy zegarki i tak dalej... Znaczy zakupimy to samo i będziemy działać. 
Dzisiaj nastąpił moment realizacji pomysłu. Pobiegłam do sklepu w poszukiwaniu niezbędnych rzeczy. Kilka smsów i zaczęło się. Na początku powstrzymywałam się bardzo. Bo może trzeba było czas start, żeby było kto pierwszy. Ale w sumie każda z nas inaczej funkcjonuje. To, że ja rzucę wszystko i zrobię to migiem (oczywiście pod warunkiem, że czegoś starsza dziatwa nie chce ode mnie, bo młodszej nie ma, albo nie zaburczy w brzuchu, albo nie znajdą się jakieś inne rzeczy - przeszkadzajki) nie znaczy, że ona też. W każdym razie ruszyłam z kopyta. Poczułam zew, wyzwanie, rywalizację. Znów odezwało się to uczucie. 
I tak stało się. Po długiej przerwie zaczęłam rozwiązywać krzyżówki....



Nie wiem, gdzie już jest Frytka, ale tylko skończę pisać, lecę rozwiązywać następne.
Znów łapię się na tym, że odgaduję hasło w połowie czytania określenia. Kiedyś, na jednych wakacjach, była nas grupa. Ja byłam najmłodsza. Zabrali się wszyscy do wspólnego rozwiązywania krzyżówek. Chłopak, który czytał określenia nie nadążał kończyć, bo ja już podawałam odpowiedzi. Nie chcielibyście widzieć jak ekipa na mnie patrzyła. Na to odezwał się mój przyszły mąż: zapomniałem wam powiedzieć, że ona jest w tym bardzo dobra. I tak się skończyło rozwiązywanie. Jeszcze później testowali moją wiedzę, ale więcej w mojej obecności nikt nie łapał za krzyżówki. 
Innym razem, jechałam z pracy tramwajem. Stałam nad jakimś gościem. rozwiązywał moje ulubione krzyżówki. Kusiło mnie przez pół drogi, żeby mu podpowiedzieć, ale opamiętałam się. 
Tak więc zostawiam Was samych, ja chwilowo oddam się trenowaniu mózgu i grzebaniu w pamięci. 

Na dziś:
The Cult - Rain






piątek, 16 sierpnia 2013

[210] Dziękuję

Mam nie marudzić. To nie będę. Mam się nie odwdzięczać. Hmmm....
Ale nikt nie zabroni mi napisać jak bardzo Wam dziękuję.
Nie powiem komu, bo Wy wiecie, że piszę o Was.
Zjawiacie się ostatnio bez pytania i niespodziewanie. A jednocześnie w momencie, w którym najbardziej tego potrzebuję.
Dziękuję. Po stokroć.




czwartek, 15 sierpnia 2013

[209] Kiedyś. Może.

Krótko.
Popłakałam się.
Bynajmniej nie ze śmiechu.
Meryl Streep i Tommy Lee Jones.
"Dwoje do poprawki".
Ku przestrodze. A może na zapas.
Jak wiele można osiągnąć, jeśli tylko się chce. I wcale nie o główny temat filmu chodzi.
Rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Wciąż. Zawsze. O wszystkim. Pokonać strach, zażenowanie, tabu, siebie.
Jeśli nie teraz to kiedy? Jeśli ufać, to dlaczego nie zawsze? Nie da się zbudować czegoś na niedopowiedzeniach. Nie może starać się tylko jedna strona, bo kiedyś w końcu powie dość. Ja powiedziałam.
Jak bardzo boli, kiedy jest już za późno.
Następnym razem.
Może.
Kiedyś.


Na dziś:
Annie Lennox - Why


wtorek, 13 sierpnia 2013

[208] OSTRZEŻENIE!!!

Jak Wam przyjdzie do głowy włączyć skype'a, to dwa razy zastanówcie się, czy od razu się nie ukryć. Bo grasuje tam taka jedna, co niby na chwilkę, niby dwa zdania, potem okazuje się, że "tak się trudno rozstać". Pożegnań było z pięć, jeśli nie więcej. Dobrze, że tym razem nie płakała :)))

Buziaki kochana Emko :))) Do następnego :D

A ja już zdrowa, aspiryna, ten cud farmaceutyczny sam działa cuda. Żyję, funkcjonuję, nawet pracowałam dzisiaj od 9 do 18.30, jak mała lokomotywka.
Jutro bardziej luźno.
A teraz idę się zrelaksować.


Na dziś:
Skillet - Hero




poniedziałek, 12 sierpnia 2013

[207] Czołg

mnie dzisiaj przejechał.
Przewiało mnie. Zaczęło się od rana, umyłam głowę. Poszłam popracować. Potem poczta, zakupy. Zachmurzyło się, ale było ciepło. No i wiało...
Już wracając do domu, poczułam się fatalnie. Właśnie jak czołgista, którego przejechał czołg. Słabe nogi, mięśnie z takim ciepłym bólem, głowa, gardło. Weszłam do domu, usiadłam i skończyło się to dobre. Potem spróbowałam pospać, ale zimno mi było, zaczęłam się trząść jak galaretka. Wstałam więc ostrożnie, podreptałam do szafy w poszukiwaniu skarpet i swetra. Ponieważ siły przeznaczone na dotarcie do szafy i powrót zaczęły się wyczerpywać, wzięłam dwie pierwsze znalezione skarpety. Co z tego, że są w różnych kolorach. Ciepłe frotki. Sweter zimowy, który przypadkiem był na wysokości mojego wzroku. Opatuliłam się, przyjaciółka aspiryna poszła w ruch i pyralgin, bo mięśnie jednak niebezpiecznie grypowo bolały. Wymieniłam kilka zdań z ludźmi w necie, uziemiłam królika, który latał swobodnie po domu i poszłam spać.
Chyba już po najgorszym.

Dziękuję za rady i pociechę. Sprawa wyglądała dość tragicznie, ale wyjaśnienie i wypowiedzenie zalegających słów, naprostowanie i wszystko jest ok. Każdy chciał dobrze, wyszło jak zwykle. Kolejna nauczka, żeby mówić i nie czekać.


Na dziś:
Three Days Grace - Home




niedziela, 11 sierpnia 2013

[206] Są jeszcze insze

rzeczy na tym świecie, o których mi się nie śniło. A może nie rzeczy, a ludzie. Zostawmy już tych dwulicowych. Chociaż nie. To o nich własnie będzie.
Bo muszę podzielić się swym ostatnim przeżyciem. A nawet kilkoma.
Dziś skupię się na jednym, ważnym, najważniejszym, bo bardzo osobistym.
Tak jak pisałam poprzednio intuicja jest tym, czego słuchać należy. można z nią dyskutować, obrażać się i ignorować, ale należy wysłuchać swych przeczuć. Poobserwować siebie. Sprawdzić, kiedy włoski na rekach się jeżą i to wcale nie z podniecenia. Kiedy blokuje się narząd wydający dźwięki. Kiedy mówisz coś i w pół zdania wiesz, że to o pół zdania za dużo. Kiedy słowa drażnią i zaczynasz kipieć.
Kiedy czujesz, że przyjaźń przyjaźnią wcale nie jest, ale jeszcze się zastanawiasz.
Jestem cierpliwa. Ale wynika to raczej z tego, że jestem średnio asertywna. Raczej przeczekam, niż ruszę do boju od razu. Bo nie wypada, bo trzeba poczekać, bo...Przez to bo może i tracę, może i walczę mniej. Z jednej strony mam zaspokojona swoją stronę sumienia, bo nie rzucam się do gardła natychmiast, z drugiej mam twardą część ciała, w którą zbieram. I tak, walczę z tym.
Tylko czasem potrzeba kopa na zapęd. Słów, które są proste jak budowa cepa (a propos, niewiele osób wie jak zbudowany jest cep *). Takich, które nie pozwolą dłużej czekać. Mam kilka osób, które potrafią to dla mnie zrobić. Powiedzieć magiczne czary mary, które pcha mnie dalej.
Czekałam od maja na konkrety. Na jakieś ustalenie: tak i tak. Na rozmowę. Na jasną i przejrzystą sytuację. Ale doczekałam się dwóch propozycji, które zostały przeze mnie przyjęte z radością i mimo, że satysfakcjonujące, nie weszły w życie. Pomiędzy było tralalala, wszystko pięknie, ale poza moim poświęceniem nic za tym nie szło. Natomiast sprawy nagle przybrały kiepski obrót, mnie zjadał stres, intensywne myślenie co dalej. Wtedy nastąpił przełom. Dostałam tego swojego kopa, zebrałam się w sobie i rozpoczęłam konfrontację. Były podniesione głosy, stek bzdur, które usłyszałam, zasłanianie się troską i martwieniem o mnie, i ingerencja w moje życie. Powiedziałam dość. Powiedziałam czego oczekuję. A także czego nie chcę. Tak. Gdybym się nie odezwała, to dalej pracowałabym za darmo. Pracowałam 3 miesiące prawie, za darmo. Mimo, że były propozycje, skierowane do mnie, rozwiązujące sprawę.
upomniałam się o pieniądze, które zarobiłam. i o dalszy sposób rozliczania. Usłyszałam, że ona nie chce mi płacić, bo....nie będę dalej szukać pracy. Bo siądę na laurach. Bo moje pomysły nie są realizowane i ona nie wie co ja robię. Zapytałam więc czy mam zdawać jej raporty z szukania pracy? Informować, dlaczego coś nie wyszło? Oczywiście wyśmiałam ją i powiedziałam, że nie życzę sobie, żeby mnie odpytywała i dawała mi swoje dobre rady w kwestii pracy, bo nawet nie chcecie wiedzieć jakie były.
Powiedziałam też, że co ma piernik do wiatraka, za pracę należy się płaca i nie ważne, że siedzę u niej i robię, czy pracuję w kiosku z warzywami. Po czym zasłoniła się tym, że będzie jeszcze jedna rozmowa z jej mężem, który jest wkurzony. W międzyczasie nasłuchałam się jaka jestem niezastąpiona i potrzebna i że beze mnie to ona nie podejmie decyzji i inne takie. Rozmowa z mężem była rzeczowa, jasna i satysfakcjonująca. Zarobiłam. I będę zarabiać. Normalnie. Jak należy. Nie widziałam też, żeby był zły.
Tak więc kolejna lekcja życiowa: kiedy w grę wchodzą pieniądze, nie każdy umie sobie z tym poradzić. Dla mnie kolejny krok do asertywności.
O innych wydarzeniach nie napiszę. Bo to zbyt głupie jest, żeby opisywać, jak ktoś nie mając argumentów odwraca kota ogonem i umniejsza innym. Szkoda czasu na tłumaczenie.

* cep składa się z dzierżaka, bijaka i kapicy.

Na dziś:
Dire Straits - Communique
Jakby na czasie :)




sobota, 3 sierpnia 2013

[205] Są na świecie rzeczy

które zwyczajnie trudno opisać. Po prostu czuje się je przez skórę, gdzieś z tyłu głowy, odbiera na granicy myśli.
Często powtarzam mojemu synowi, kiedy słyszę, że czegoś nie umie, albo mu nie wychodzi, że jeśli nie będzie próbował, to się nie nauczy. Że każda próba to postęp. Że za każdym razem nauczy się więcej. Tak samo mam ja. Próbuję różnych rzeczy, których potencjalnie nie potrafię, nastawiam się do tego "naukowo" i "doświadczeniowo". Nigdy nie myślę, że to nie dla mnie i że się nie uda. No dobrze, tylko, że nie o tym chciałam napisać. Jedyne co łączy te dwie sprawy jest częstotliwość.
Lubię wracać do spraw, które mnie nurtują. Rozmyślać, trawić i wyciągać wnioski. Szperać, grzebać, wynajdywać rozwiązania i szukać drobiazgów. Nie umiem powiedzieć, że czegoś nie lubię bez spróbowania. Tak jest ze wszystkim. Jeśli powiem, że nie lubię, to tylko przykład, muzyki poważnej, to jest to poparte wieloma próbami zrozumienia dlaczego jej nie lubię. Nie lubię poparte jest moim doświadczeniem. Próbą, którą wykonałam. Tak samo jest z lubię to. Mogę powiedzieć, że lubię od razu. Bo tak często jest. Widzę coś co mi się podoba i mówię, że to lubię. Wysłucham jednego utworu zespołu, który poleci mi Kudłata i też mówię, że lubię. Lubię wiele rzeczy od razu. Intuicja. Albo podobieństwo do już lubianych rzeczy.
Ale najbardziej lubię rzeczy, do lubienia których podchodzę stopniowo. To jest tak jak z książką. Otwieram pierwszą stronę i jeszcze nie wiem, czy wciągnie mnie jak wir w swój klimat. Przekonuję się o tym dopiero pięć, dziesięć, dwadzieścia stron później. Czasem wcale. Czasem czytam ją z rozpędu, czekając na to coś. Tak samo jest z muzyką. Słucham wielokrotnie. I jeśli jest w niej coś, co powoduje, że zasypiam nucąc jakiś fragment, albo kiedy się budzę słyszę w głowie melodię, to znaczy, że to jest to. I kiedy słucham po raz kolejny danej płyty, wychwytuję wszystko co w niej gra. Stopniowo, sukcesywnie odkrywa przede mną swoje tajemnice. Aż w końcu zaczynam siedzieć w środku, otoczona dźwiękami.
To jest dla mnie prawdziwe dojście do sedna. Wtedy, kiedy odbieram emocje z drżenia głosu, z rytmu, z dźwięku gitary. Wtedy jest pełnia. Wszystko do siebie pasuje i każdy element jest niezbędny.  
Mnie niezmiernie zaskakuje to zjawisko.
Ale nie tylko z muzyką, czy książkami, tak mam. Mam tak z ludźmi. Owszem, niektórych na wstępie skreślam, zupełnie irracjonalnie. Podświadomie blokuję się na niektóre osoby. Jest w nich coś, co powoduje, że nie potrafię się przełamać, otworzyć. I najczęściej intuicja mnie nie zawodzi. Owszem, jak w powyższych przykładach - próbuję. Rozmawiam. Słucham. Obserwuję. Obserwacja i wyciąganie wniosków szczególnie ma miejsce w internecie. Między słowami można tyle wyczytać. A jak się poskłada całe rozsypane puzzle, obraz nie zawsze jest taki, jak chciałaby dana osoba, aby był widziany. Wtedy niezmiernie mnie dziwi, po co ludzie kreują drugą osobowość. Po co udają, że są zupełnie inni, niż naprawdę. Dziwi mnie to i nie przestanie. A najbardziej dziwi mnie to, że nie zdają sobie sprawy, że tak łatwo zdemaskować oszustwo. Zupełnie natomiast nie rozumiem, jak te osoby potrafią trzymać rękę na pulsie i ciągnąć dwa równoległe światy. Ten prawdziwy i ten fałszywy. Pilnować faktów, uważać na to co komu się komentuje, co się mówi, pisze. Nie wiem, czy to czasem nie podnoszenie sztucznie swojego poczucia wartości. Pytanie jest tylko takie: po co? Skoro życie w necie jest tylko wirtualne i nie przekłada się na realne, to co daje takie sztuczne podniesienie swojej wartości? Bo przecież świat realny nic o tym nie wie. Dziwi mnie to. Bo to nie jest tylko ukrycie imienia i nazwiska, ale udawanie kogoś, kim się nawet w cząstce nie jest. Chyba tylko w marzeniach.
Ale są też takie osoby, że im dłużej je znam, im więcej słów między nami padnie, tym bardziej czuję, że to jest właśnie taka osoba, która uzupełnia mnie. Daje mi poczucie, że nie jestem sama i wiem, że mogę liczyć na potrzebną rozmowę, milczenie, opieprz i wsparcie. I to nie jest tak, że idealnie zgadzamy się co do słowa. Wcale nie. Ale jest taka sama pełnia. Po rozmowie jestem jeszcze bardziej przekonana, że wszystko jest na swoim miejscu. I Wy wiecie, że mówię o Was właśnie.

A dziś muzyka, o której pisałam wyżej.
Na dziś:
Dawid Podsiadło - Bridge
Najseksowniejszy głos tego roku. I nie tylko.






czwartek, 1 sierpnia 2013

[204] Cierpliwość granice swoje ma

Rzecz zaczęła się dziać dwa dni temu. Nie jestem jakoś wyczulona na dźwięki, rozumiem remonty, nawet takie po 22.00, bo wiadomo, nie zawsze zdąży się z czymś przed tą godziną. Ale dwa dni temu mój słuch został wystawiony na próbę. Zastanawiałam się nad pójściem do specjalisty, bo odczuwałam to jako zwidy. Słuchowe.
Otóż dwa dni temu, w dzień rozpoczęło się wielkie sprzątanie piętro wyżej, nad nami. Nie wzbudziło to moich podejrzeń, bo wiadomo, wyrzuci się wszystko z szafy, ogarnie, trzeba odkurzyć. Potem wyrzuci się z drugiej szafy i też trzeba po sprzątaniu odkurzyć. Sprzątnie się biurko - odkurzanie. Kanapa - odkurzanie. Regał - tak samo. I tak z częstotliwością co 15-20 minut włączany był odkurzacz przez cały dzień. Zaznaczam, że pokój nade mną jest mały, jakieś 2x4m.
W zdumienie wprawiło mnie jednak, że usłyszałam odkurzacz o godzinie 00.00 i 20 minut po też. I 40 minut po również. I tak co najmniej do 2.30, bo potem zasnęłam, więc nie wiem. Śmiałyśmy się z Kudłatą, bo co rusz tam spadało coś na podłogę. Wtedy to jeszcze było śmieszne...Oczywiście tłumaczyłam to sobie jakoś. Ale Jakoś mi się skończyło wczoraj.
Odkurzanie trwało cały dzień. W tym samym miejscu. Od 18 do 00 była przerwa. Dokładnie o 00.02 spojrzałam na zegarek i....
Tak. Usłyszałam odkurzacz. W tym samym miejscu. Plus takie samo stukanie.
Wytrzymałam do 1.00 I poszłam zakłócić ciszę nocną.
Otworzyło mi dziewczę, ciut starsze od Kudłatej, z obłędem w oczach. Autentycznie. Wyglądała jak naćpana. Przypomniało mi się, że ludzie mówią, że ma coś z głową. Nie wnikam, nie widziałam karty, aczkolwiek zachowanie dziewoi na widok sąsiadów odbiega znacząco od normy. Nie wdając się w dyskusje powiedziałam, że godzina 1 w nocy nie jest dobrym czasem na odkurzanie, bo jest cisza nocna i poprosiłam, żeby przestała. Kiwnęła głową i zamknęła drzwi. Sprzątanie jednak trwało nadal, tym razem bez odkurzacza, natomiast dziewczyna zaczęła stukać w podłogę... Odpuknęła jej Kudłata miotłą. Na chwilę ucichło.
Ale coś czuję, że to nie jest koniec.
Natomiast zastanawia mnie beztroska rodziców. Zostawili ją samą i wyjechali. Nie omieszkam zagadnąć mamusi, jak tylko ją zobaczę.
Znów słychać stukanie....

Z wieści innych, nie jedziemy na Woodstock. Siła wyższa. :(

Na dziś:
Zielone Żabki - Kultura