środa, 27 marca 2013

[145] Generalizowanie jest do dupy!

Tu miał być post odnoszący się do mojej filozofii życiowej, oraz do postu Iw. Ale afirmacja życia nastąpi w terminie późniejszym. Jak mi minie.
A dlatego, że chciałam się odnieść do postu Malawiarta. I wcale nie będę miła.
Obsmarowany tam Justin B., absolutnie nie mój ulubieniec, oraz jego fanki, chcę wybronić. A tak! ja słuchająca metalu, punka, alternatywy. Dlaczego?
Już wyjaśniam.
Generalizujemy, kochani moi, a każda generalizacja jest ZŁA, że nasza młodzież, wychowywana przez nas to pokolenie płytkie jak akwen wodny o małym znaczeniu strategicznym. Debile, analfabeci, kretyni, którzy rosną i co oni nam za przyszłość szykują. Pokolenie facebooka, gg i internetu. Książek na oczy nie widzą, nie myślą i jedyne co robią to łykają papkę z netu, amerykanizują się i myślą tylko o swoim wyglądzie, lansie i o tym jak przebrnąć przez budę po najmniejszej linii oporu . No debile!
Nie zgadzam się!
Nie spotkałam na żadnym z Waszych blogów tekstu: moja córka/syn to debil! Nie czyta książek, nie myśli i jedyne co to wpierdala hamburgery!
Za to znajduję mnóstwo opisów świetnych relacji rodzic-dziecko, przeżywamy różne rozterki i problemy naszych dzieci, nie ze wszystkim się zgadzamy, ale żadne z nas nie uzna naszych dzieciaków za pustaki.
A dlaczego?
Skoro ja mam określony gust muzyczny, a moje dziecko swą edukację zaczynało od Ich Troje, to mam nazwać ją debilką? Przecież to szajs nad szajsy! Ale nie! Ja przemogłam swój odruch wymiotny i zawiozłam ją na koncert! Dlaczego? Żeby mogła dzisiaj śmiać się ze mną z tego i mieć swoje wspomnienia. Czy wyśmiałam ją w następnym etapie, kiedy z Ich Troje przerzuciła się na Tokio Hotel? Słuchając tego w samochodzie, bo zawsze grało na życzenie Kudłatej, również czułam, delikatnie mówiąc, niesmak. I gdyby nie to, że jej przeszło, pojechałabym z nią do Łodzi na koncert.
Dlaczego jej nie wyśmiewam? Dlaczego pozwalam jej, i milionom dzieciaków w tym kraju słuchać tego co lubią? Dlaczego nie krzywię się na widok jej koleżanek w różowych ciuchach, mimo, że różowego nie znoszę? Dlaczego pozwalam moim dzieciom szukać swojej drogi?
Bo je kocham.
Bo wychowuję je tak, jak potrafię najlepiej i kiedyś postanowiłam, wyśmiewana przez mojego ojca, że nigdy nie zakwestionuje gustu mojego dziecka, choćby uwielbiało disco polo. Bo ma do tego prawo. Ma prawo żyć tak jak chce. Ja jestem po to, żeby jej to ułatwiać, bądź pokazywać inne możliwości, ale nigdy wyśmiewać.
PONIEWAŻ TOLERUJĘ GUST INNYCH. Nie muszę się z nim zgadzać, nie muszę tego lubić, ale nie zamierzam nikogo wyśmiewać. Ani psioczyć na showbiznes. Ani też twierdzić, że jestem lepsza.

Wracając do koncertu i szaleństwa związanego z J.B.
Wystarczy sięgnąć pamięcią, jak pokolenie naszych rodziców reagowało na koncerty The Beatles i Rolling Stones. Powiecie, że to ambitniejsza muzyka? Ale jakim prawem? Na jakiej podstawie? Kto przyznaje kategorię: to jest ambitne, tamto to gówno?
Nie pokuszę się nigdy o ocenę. Może mi się coś podobać, lub nie. Mam do tego prawo, jak każdy.
I zamiast psioczyć na półgołego Bibera, cieszę się, że te rzesze fanek maja od wczoraj swoje wspomnienia.
Mi nie było dane być na koncercie moich ukochanych zespołów. I tak jak napisałam u Malawiarta - gdybym miała taką możliwość, żeby być na koncertach moich ulubieńców, dzisiaj wspominałabym to z łezką w oku i miałabym to wspomnienie w sercu, głęboko, jak pierwszą miłość.
To, że WYDAJE nam się, że dzisiejsza młodzież to dno i bąbelki, to mamy rację, WYDAJE nam się. Wcale tak nie jest. Dzieciaki, a znam mnóstwo kolegów i koleżanek mojej córki, są świetnymi ludźmi, jeśli z nimi porozmawiać jak równy z równym. Czytają, mają swoje poglądy, wiedzą więcej, niż nam się wydaje. To, że maja komputery i net, a my nie mieliśmy, to stawia ich na z góry straconej pozycji? Bo my musieliśmy więcej wysiłku włożyć w naukę? To co mają powiedzieć ci, którzy nie mieli samochodów i maszyny parowej? Czy to sprawia, że byli mądrzejsi, lepsi? Figa z makiem! Rozmawiam z nimi swobodnie. I nie muszę udawać idiotki! Co za niespodzianka! A to, że nie grają w filharmonii, albo nie są mistrzami w jakiejś dziedzinie? Mają swoje pasje i marzenia. I wiecie co? Te dzieciaki mnie lubią.
Dlaczego?
Bo ich nie oceniam.

Na dziś:
Pet Shop Boys - It's a Sin
To jedni z moich ówczesnych ulubieńców.









wtorek, 26 marca 2013

[144] Grawitacja

Właściwie to nic mi się nie chce. Tak bym sobie poleniuchowała. Ze dwa dni. Albo tydzień. Książka, lampka wina, kocyk. Mozzarella i pomidory. O.
A nie, nie mogę alkoholu. Ani kropli. No cóż. To herbata zamiast. Mówiłam już, że jestem ogromną wielbicielką herbaty? Ogromną w sensie, że bardzo lubię, a nie że jestem ogromna.
Mam herbaty całą szafkę. Różne mieszanki, i torebki, ale żadnych aromatyzowanych. Nie lubię aromatyzowanych. Najlepsza jest dla mnie yunnan, ale tylko taka jedna, w brązowym pudełku. Liściasta.
Nie znajdziesz u mnie za to, Czytelniku, ani ziarenka kawy. Ani łyżeczki rozpuszczalnych granulek. Dlaczego? Bo nie lubię kawy. Chociaż to nie tak. Piję, owszem, ale taką pół na pół z mlekiem. Od czasu do czasu, jak jestem u kogoś. W domu pijam inkę. Ale to nie kawa w pojęciu kawa :) Zwykła kawa nie jest mi potrzebna do szczęścia, nie miewam kiepskich startów, nie muszę się pobudzać kawą, nie potrzebuję tego rodzaju kopa. Kawa na mnie nie działa. Nie uzależniłam się też od niej, bo był czas, że piłam ją codziennie, dla towarzystwa w pracy. Parzyliśmy ją w takim włoskim ekspresie kuchenkowym.
Tak więc herbat mamy milion rodzajów. Zastanawiałyśmy się z Kudłatą, kiedy uda nam się to wypić. Nawet był plan, że nie kupujemy nowej żadnej, dopóki te nie znikną. Ale zawsze, kiedy jesteśmy w sklepie i widzimy jakąś ciekawą herbatkę, zgodnie twierdzimy, że herbata się kończy, skończyła, albo, że ciekawe jak ta smakuje. Dodatkowo Kudłata oznajmiła, że na każdą okazję - urodziny, imieniny - dostanę puszkę herbaty, za każdym razem inną. I to jest bardzo fajny prezent.
Tak przeczytałam co napisałam i muszę się przyznać do kłamstwa. Pomniejszego i właściwie nieistotnego. Bo mam ziarenka kawy. A jakże. Zrobiłam sobie kiedyś, jak byłam w liceum, korale z kawy. Uchowało się to i nosi je Kudłata. Trochę ich obgryzła, Trochę się wykruszyło, ale są.
Z kawy to ja lubię jedynie zapach takiej świeżo mielonej. Ciepły zapach. Uwielbiałam mielić kawę moim rodzicom. Nawet mam po tym blizny. Tak tak. Załatwiłam się młynkiem.
Młynek była to samoróbka. Z kubka do mycia zębów, silniczka od golarki, i słoiczka z przykrywką. nawet śmigiełka były własnoręcznie zrobione. W kubeczku mieścił się silniczek, do kubka przyklejona plastrem była przykrywka z zamontowanymi śmigiełkami, do tego przykręcało się słoiczek z kawą. Jedynym mankamentem było to, że na przewodzie nie było włącznika. Działał od razu jak się podłączyło do prądu. Trzeba było więc najpierw zamontować słoiczek z kawą. I ja to wszystko wiedziałam, bo robiłam to tysiące razy.
Ale pewnego dnia, miałam może z 8-9 lat, zostałam wywołana z podwórka. Sąsiad (bo młynków za dużo nie było) poprosił, żebym zmieliła mu kawę. Rodziców nie było, więc zawołał mnie. Rozkojarzona wróciłam do domu, wszystko przygotowałam, tyle, że pomyliłam kolejność. Włączyłam ustrojstwo przez przykręceniem słoiczka. Z racji lekkości zaczęło toto się wić i...wkręciło mi się w koszulkę i w brzuch. Sąsiad uciekł zostawiając mnie z rozwalonym brzuchem.. A ja najbardziej się wkurzyłam, że zniszczyła mi się moja ukochana koszulka, taka sama jaką miał mój kumpel z podwórka. Oczywiście nawet nie zmieniłam koszulki tylko poleciałam się bawić dalej. Nikomu nic nie powiedziałam, ale blizny mam do dzisiaj.
To ja idę zrobić sobie herbatę.

A jeszcze z mądrości mojego syna:
- Mamo, ta grawitacja jest okrutna!
- Czemu?
- Bo najpierw stłukła talerz, a teraz twoją ulubioną miseczkę.

Poległam. A dobiła mnie Kudłata, która chyba na drugie ma Grawitacja, gdyż stłukła wieczorem mój ulubiony szklany wazon....

Na dziś:
Take That - Patience
Nie to, żebym była miłośniczką boysbandów, ale wczoraj miałyśmy wieczór głupawki (pomijając stłuczenie wazonu, kiedy to rzucałam...piorunami ), podczas której prezentowałam Kudłatej wszystkie, które mi się przypomniały, od New Kids On The Block po najnowsze, One Direction, które pokazała mi ona. Właściwie zaczęło się od tego ostatniego, przy którym zaczęłam tańczyć, a ona powiedziała, że mnie nagra i będę miała więcej wejść na youtube niż oni.



poniedziałek, 25 marca 2013

[143] Przegląd techniczny

Wyniki odebrane. Żyć będę. I nawet nadaję się do użytku.
Potwierdziło się moje przypuszczenie, że nie posiadam wypadających dysków, zwyrodnień i innych strasznych rzeczy. Jedynie lewostronną rotację kręgów. I w końcu wiem skąd moje problemy w skręcaniu w prawo.
Reszta wyników w porządku.
Poza cukrem. Wiedziałam, że należy się temu przyjrzeć. Przeglądałam poprzednie, stare, przyznaję bez bicia, badania cukru, spojrzałam na daty, przemyślałam wszystko i doszłam do wniosku, że to własnie to. Miałam podejrzenie o insulinooporność. Wtedy trochę zaniedbałam sprawę. Ale poszłam z moimi wnioskami do lekarza, ten zlecił te wszystkie badania i wyszło na moje. Cukier podwyższony. Dostałam tabletki i będzie dobrze.
Z tego wszystkiego śmieszy mnie moja mama. Kiedy dowiedziała się co mi jest i że mam skierowanie na RTG, zakrzyknęła w słuchawkę: załatw sobie grupę inwalidzką! Oczywiście pomyślałam sobie: pogięło cię kobieto. Kiedy dzisiaj zadzwoniłam z jakże radosną informacją, potwierdzającą moje przypuszczenia, od razu dowiedziałam się, że to na pewno od kręgów szyjnych. I że te bóle głowy też od tego. Zatrzymałam się z wrażenia i zapytałam jakie bóle głowy, bo poza sporadycznymi bólami zatok, albo wstępniakami do migreny - naprawdę rzadko, to mnie głowa nie boli. Na co usłyszałam, że to i tak wszystko od szyi. Starsza jest, to się nie będę kłócić. Jeszcze na ulicy.
A teraz oddalę się, szczęśliwa, w celu ogarnięcia bałaganu, gdyż sam się ogarnąć nie chce. A potem ugotuję im pomidorówkę. Na ten mróz jak znalazł. Świeci pięknie słońce, szczypie w nos mrozik. Cudnie jest, no!
Dzięki temu cały lód i śnieg zniknie bez roztopów. Żeby było śmiesznie musiałam tłumaczyć Młodemu zjawisko sublimacji dzisiaj rano.

Na dziś:
Nneka & Ziggy Marley & Eeday - Express yourself
Uwielbiam takie bujanie :)


piątek, 22 marca 2013

[142] Po polskiemu

Do napisania tego postu zainspirowała mnie Mamma Mia.

Niektórym z nas wstyd jest wyjechać za granicę. Obraz Polaka, pijaka, chama i ignoranta, szeroko na świecie rozpowszechniony jest. Nie wspomnę o Polaku - złodzieju, czy to samochodów, czy ręczników z hotelu. W związku z tym własnie obrazem, za każdym razem, kiedy jadę za granicę, mam nadzieje, że zostawię po sobie dobre wrażenie. A przynajmniej nie dołożę niczego do zbioru niechlubnych opinii.
Pamiętam jak odwiedziła nas znienacka rodzina, z Francji, o której nikt nie pamiętał, że ją ma, wszyscy myśleli, że pomarli, a tu niespodzianka. Okazało się, że seniorzy rodziny w odłamie francuskim, zrobili sobie polskie wakacje i przyjechali z przyjaciółką, która coś tam rozumiała, umiała i na migi tłumaczyła. Gdyż oni ani w ząb po polsku, a my po francusku. W każdym razie po ochach i achach, znaleźli nas poprzez instytucję państwową, w której moja mama pracowała, a całe miasto ją znało, więc podano nasz adres.
Spacer po mieście, próby dogadania się, bo oni po angielsku tez nie bardzo, pominę. Istotą są dwa fakty. Wujek najchętniej spacerowałby wokół swojego audi. Bo on słyszał, że tu kradną. Nie było to miłe. Przed oczami jako żywo stanął mi jeden gówniarz, z którym się wychowywałam i byłam dla niego jak starsza siostra, ale niestety, wpadł w towarzystwo i jeździł jumać. Był dumny jak paw, kiedy przyjeżdżał po kolejnej akcji w Niemczech. A mnie szlag trafiał.
Drugie było "przyjęcie" sklecone naprędce przez mojego dziadka, wujka wujka, z iście polskim rozmachem. Wujek i ciocia, wiekowe państwo, no dobra, może nie wiekowe, po 50-ce, ograniczyło się do ogórków kiszonych, tłumacząc, że już jedli i że wujek prowadzi. Wcale mu się nie dziwię, sama nie tknęłabym dziadkowego bigosu i innych tłustych rzeczy, które serwował. Reszta rodziny obecna, gdyż zwołana w trybie pilnym, urżnęła się porządnie i impreza trwała nadal, mimo, że my ewakuowaliśmy się wymawiając się samochodem. Jaki obraz został w ich pamięci, nie wiem.
To były miejscowe występy naszych rodaków.
Natomiast nigdy nie zapomnę mojego pierwszego razu we Włoszech. Wstyd mi do dziś. I to wcale nie za siebie.
Mieliśmy w hotelu do obsługi gości Polkę. Miła, sympatyczna pani, wyjaśniła nam wiele rzeczy, pomogła się ogarnąć, w sensie tras zjazdowych i innych atrakcji. Ale oczywiście eks nie byłby sobą, gdyby nie pokazał pani kto jest mądrzejszy i ma prawo wymagać i żądać, oraz gdzie jest miejsce pani. Dodam tylko, że pani znielubiła nasz stolik, gdyż musicie wiedzieć, że poczucie humoru, bo to przecież na żarty było, eks miał bardzo specyficzne i gdyby nie wysiłki reszty znajomych, codziennie jedlibyśmy zimną jajecznicę i mielibyśmy naplute do wina.
Następnego dnia po incydencie w jadalni znaleźliśmy się na stoku w Marilevie. To jeszcze nie poezja, ten ośrodek, ale już niezły dwuwiersz. Może się podobać i mnie się podoba. W każdym razie po całym dniu śmigania siedzę sobie na dole, pod samym stokiem na ławce, piję jakiegoś grzańca, uśmiecham się do wszystkich, nie odzywam się, zjeżdża do mnie Kudłata, i nagle podskoczyłam z wrażenia. Tuż nad moim uchem, jakiś gość w kombinezonie pamiętającym Gierka, jak nie huknie: kurwa mać, co się przypierdalasz?? To byłą rozmowa ojca z synem. Przy czym syna słychać nie było, zaś ojciec grzmiał podobnie z pięć minut, myśląc, że nikt go nie rozumie, po czym ze śmiechem zakrzyknął do reszty towarzystwa: a co, niech się, kurwa, uczy!
Nie zdzierżyłam, powiem Wam, moje jestestwo nie wytrzymało i to był jeden z niewielu razy, kiedy szybko  zareagowałam. Rzekłam ściszonym głosem, ale tak, żeby mnie słyszeli tylko oni: Zajebiście, że wszędzie można, kurwa, spotkać rodaków. Wstyd!
Towarzystwo zamilkło. Wyrazy ich twarzy były bezcenne.
Było mi wstyd. Tym bardziej, że ludzi było dużo, Polaków jak mrówków, w tym dzieciaków, bo czas ferii, a i Włosi trochę rozumieją.
Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że jednak nie wszystkich nas postrzegają jak te buraki, co tylko chleją i kradną. Przynajmniej ja mam taką nadzieję. Jeszcze.

Na dziś:
Kabanos - Buraki
Trochę na temat, ale Kudłata mówi, że ta piosenka kojarzy jej się z ojcem... ciekawe, mam podobne odczucie...



[141] Faza

Glukozę wypiłam. Ledwo przeżyłam. Musiałam powtarzać jak mantrę, że nic mi nie jest, jest mi dobrze, wcale nie jest mi słodko, na pączki nie spojrzę nigdy więcej i naprawdę następnym razem glukozę rozpuszczę w cytrynie. Dwie godziny musiałam siedzieć w przychodni. Skończyłam czytać książkę. Nudziłam się jak mops. W końcu mnie wypuszczono. I to był zasadniczy błąd...
Wróciłam do domu. Okazało się, że Młody zostawił w domu różne potrzebne mu utensylia, do lekcji było jeszcze 20 minut, więc matka wzięła i pognała.. Podziękował mi bardzo, ulga w oczach niewyobrażalna. Zdążyłam zahaczyć o wychowawczynię Kudłatej, która zapytała mnie podstępnie, czy córa nie była od rana w szkole, na co odpowiedziałam, że nie nie było jej. Nie udało jej się mnie zaskoczyć, ale to bardzo fajna kobieta jest, więc problemów nie będzie.
Do szkoły pędziłam jak zwykle, 5 minut, natomiast powrót zajął mi dziesięć razy więcej czasu...Musiałam przystawać, bo nie dość, że nogi mi się plątały, to zwyczajnie nie chciały iść. Raz, że śniegu mnóstwo, gdyż tu się odśnieża tylko parkingi, zaś coś takiego jak chodnik jest pomijane, doprowadza mnie to do szału, nie powiem co o tym myślę. Dwa czułam się jak pijana. Normalnie na fazie. Naprawdę modliłam się, żeby nikt mnie nie zobaczył. Trudno byłoby mi zdać test u amerykańskiego policjanta. ani po prostej, a ni palcem w nos. Prędzej w oko. I od krawężnika do krawężnika. W każdym razie szłam. Albo raczej usiłowałam. Dotarłam do domu i powiedziałam pass. Muszę dojść do siebie, bo ta droga czeka mnie jeszcze raz. I tak nie pojechałam na zdjęcie.
Po kolejnych dwóch godzinach byłam zdolna do życia. Glukoza stwierdziła, że da sobie spokój. Pierwszy raz w życiu tak się czułam. i pierwszy raz w życiu, przepraszam za dalsze stwierdzenie, próbowałam pozytywnym myśleniem zwalczyć, a przynajmniej opóźnić porzyganie się na samą myśl o słodkim.
Potem już było w porządku.

Na dziś:
Shakespears Sister - Hello
Ogromny sentyment..




środa, 20 marca 2013

[140] Przyszła baba do lekarza

Staram się nie być hipochondryczką. Nie wynajduję sobie schorzeń, bólów, ani żadnych dolegliwości. Nie latam z pierwszym lepszym problemem do lekarza, chociaż właściwie czasu mam sporo, może by wziąć przykład z emerytów? Jakieś kolejkowe znajomości? Dobra przyznam się, lekarz jest niczego sobie. (taki żarcik!!!)
Ale tak serio, jest jak napisałam. Nie lubię lekarzy i unikam, jeśli tylko mogę.
Tylko, że czasem trzeba zadbać i o przyjemne i o pożyteczne. Dzisiaj rozpoczęła się moja krucjata. Poszłam do lekarza z czymś co mi się nie podobało, a jutro muszę jechać na prześwietlenie kręgosłupa. I potem okaże się, czy ortopeda, czy neurolog. Dodatkowo jutro glukoza z samego rana, czego nie znoszę, ale cóż. Wolę to sprawdzić. Na sam widok ilości glukozy, co to mam sobie sama ją rozpuścić i zabrać ze sobą do przychodni robi mi się nie halo. Wolałabym zjeść ze trzy czekolady mlecznej Goplany, tudzież ze dwa pudełka Rondnoir, też by mnie zemdliło, ale przynajmniej przyjemnie. Pamiętam moje poprzednie badanie. Jak się jej, tej glukozy, napiłam to zachciało mi się dwóch rzeczy na raz: spać i oddać śniadanie, którego nie jadłam. Z opresji wyratował mnie samochód, którym dotarłam do domu, po to, żeby walnąć się na chwilę spać i zaraz wracać na kolejne pobranie krwi. Do dzisiaj nie wiem po co wracałam. Nic to. Jutro zobaczymy jak będzie. Na wszelki wypadek wezmę książkę, bo nie wiem ile będę siedzieć, godzinę, czy dwie.
W każdym razie po czterdziestu latach i perpetum mobile zaczęłoby się psuć. Mam nadzieję, że to tylko chwilówka, jakiś bzdet, coś co pokonam szybko i skutecznie. 
Żeby było śmiesznie Kudłata idzie jutro na wagary. Może gdzieś się spotkamy w mieście. 

Na dziś:
podoba mi się ta wersja. Wokalista przypomina mojego kumpla z podwórka. 


wtorek, 19 marca 2013

[139] Do tablicy

Dziękuję wszystkim za wyróżnienia. To miłe wiedzieć, że komuś podoba się moja pisanina. Aczkolwiek, żeby tradycji stało się zadość, nie puszczę dalej, zatrzymam u siebie.
Oczywiście wszystkich chętnych zapraszam do częstowania się :)



Teraz muszę sobie przypomnieć siedem faktów z mojego życia, o których nie wiecie...będzie trudno, bo nie pamiętam, czy czasem nie pisałam o niektórych:

- zabrałam kiedyś moją Sis na spacer, który trwał cały dzień, bez jedzenia i picia, ona miała ze 2 lata i woziłam ją w wózku. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że spacer był na terenie....poligonu :D Nie! Nie chciałam się pozbyć siostry!  Wtedy pierwszy raz smażyłam po powrocie kanie, które znalazłyśmy z moją przyjaciółką. Nikt też nie zwrócił uwagi na naszą nieobecność od rana do zmierzchu o 21...

- własnie odkryłam, że od września odsądzam od czci i wiary mój telefon, gdyż nie chce działać w nim wifirifi. Ale tak to jest, jak jest się święcie przekonanym o tym, że doskonale zapamiętało się hasło...dziś szukając zaczepki, bo mnie Kudłata letko podnerwiła, zerknęłam na walającą się na biurku kartkę i oniemiałam, gdyż okazało się, że nie zapamiętałam jednej cyferki na końcu hasła. Miało prawo nie działać, teraz śmiga i hula. Oczywiście powietrze zeszło ze mnie i sama się z siebie śmiałam. Co nie znaczy, że jutro Kudłatej nie oberwie się za zagrabienie mojej linijki!

- za rok planuję zjechać czarną trasą Paradiso w Tonale (w ramach walki w lękiem wysokości)

- nie trawię żeńskich końcówek, które na siłę są wciskane wszędzie w ramach nie wiadomo właściwie czego. Tak więc nie chodzę do ginekolożki, psycholozki i inych lożek  (o, nawet kontrola pisowni nie przyjmuje tych bzdurnych wyrazów), nie wiem kim jest ministra, a sędzina to żona sędziego.

- uwielbiam marcepany, a nie znoszę curry.

- ślizgałam się dzisiaj na butach :) Nie powiem, zimy wciąż nie mam dość.

- na obiad zrobiłam spagetti :))))

Na dziś:
Metallica - One
Uwielbiam niezmiennie, bezapelacyjnie, bardzo.






poniedziałek, 18 marca 2013

[138] Apokalipsa

Natchnął mnie sms od mojej ukochanej przyjaciółki. Która na wieść o kolejnym niefajnym zdarzeniu na moim koncie napisała miedzy innymi: Apokalipsa.
Bo oto, moi kochani, lista tego co padło, powiększyła się o kolejny zasilacz. Najpierw jeden od laptopa, potem drugi od laptopa, a teraz od monitora. Można by rzec czarna seria, prawo serii, albo rzeczona apokalipsa. Ale ja, jako ten stoik, który oczywiście swe zdanie wyraził w trzech siarczystych słowach, przyjęłam na klatę kolejny przypadek i twierdzę, że miał prawo się zdarzyć. Lata takiego zasilacza nie są policzone na nieskończoność, jak, porównując starej dobrej frani, w której silnik trza było przewinąć i działała, łącznie z odwirowywaniem (a jakże, uwielbiałam wykręcać pranie), tylko na kilka, względnie dziesięć, a potem na złom. Ja to rozumiem i przyjmuję do wiadomości.
A żeby nie było tak smutno, bo w końcu to całe 17 cali, powiem Wam, że wręcz uśmiechnęłam się na  wspomnienie paczki od Ewy, która zapewniła tym samym ciągłość mego istnienia w cyberprzestrzeni. Za co dozgonnie wdzięczna jestem i dziękuję kolejny raz.
Tak więc jestem, i na pohybel zasilaczom!

Na dziś:
Shinedown - 45
zastanawiam się, jak można tak emocjonalnie podchodzić do muzyki. Tak jak ja.





niedziela, 17 marca 2013

[137] Zanim się stanie

Tak sobie myślę, że wszystko w życiu jest ważne. Każde nasze doświadczenie, złe czy dobre, ma jakiś oddźwięk w przyszłości. Uczymy się czegoś i zapamiętujemy. Nie zawsze unikamy złych rzeczy, o nie.
Za pierwszym razem popełniamy błąd, albo robimy coś dobrego i jest to przypadek, zbieg okoliczności, ale za każdym kolejnym działamy w recydywie, z premedytacją.
Ostatnio rozmyślam na temat miłości. Zakochania. Stanu, przed którym chyba nie uda się uciec. I którego, choćbyśmy chcieli, nie jesteśmy w stanie zdusić. Bo musi się zadziać, żebyśmy zaczęli odmawiać sobie tej przyjemności. Bo to jest przyjemność, prawda? Motyle, myśli, uśmiech na twarzy, permanentny, niezmazywalny, mówiący wszystko, bez słów. Maślane oczy, nieprzespane noce i tęsknotę pomijam, jako oczywistości, aksjomaty. Tyle tytułem wstępu o recydywie.
Rozmyślam o tej miłości w kontekście swoich przeżyć. Potoczyło się jak się potoczyło, nie żałuję, nie jęczę i nie płaczę nad swoim losem. Wręcz przeciwnie. Zostawiłam za sobą wszystko, bo nie warto rozdrapywać ran, chociaż blizny seksowne są, bez dwóch zdań. Tylko tych na duszy nie widać. A przynajmniej nie każdy je zauważy. Zostawiłam za sobą, otrzepałam się z tamtego, jak pies po kąpieli w jeziorze. I mimo, że jest mokry, wlezie do wody ponownie. Bo woda, czy też w tym przypadku miłość, to przecież nic złego.
Pytanie, które mnie dręczy jest takie: czy umiem pokochać kolejny raz? Czy umiem zaufać, tak jak już raz zaufałam? Czy tamto doświadczenie nie rzuca zbyt długiego cienia na moje odczucia teraz? 
Na pewno nowe uczucie nie będzie zemstą. Bo na kim? Na sobie mścić się nie będę. Nie będzie też próbą zakrycia czegoś co się jeszcze tli, bo nic się nie tli, wygasło, rozwiane przez czas, myśli i doświadczenia. Odcięłam się. Nie będzie też rozpaczliwym rzutem na taśmę, bo przecież lata lecą. 
Chciałabym, żeby było pełne zrozumienia, rozmów, niekończących się gier, podchodów, zdobywania i wspólnego śmiechu. 
Inna kwestią jest naturalność. Zastanawiam się, jak pogodzić bycie sobą z wrażeniem, które chcemy wywrzeć na drugiej osobie. Nie lubię udawać kogoś, kim nie jestem. Jeśli się nie maluję, bo chronicznie tego nie lubię, to nie wyskoczę nagle w pełnym makijażu. Jeśli nie noszę spódnic i obcasów, to nie wbiję się w mini i nie założę szpilek. Bo zwyczajnie zabiłabym się na samą myśl. Ale przecież to chyba naturalne, że się zastanawiam, prawda?
No cóż. Pozostaje mi grać intelektem i mieć nadzieję, że nie palnę jakiegoś głupstwa. 
A na razie...na razie permanentny uśmiech nie schodzi mi w twarzy..


Na dziś: 
Skillet - Monster
Nie nie, nie jest to podkład do tematu. Po prostu zasłuchana jestem, oraz ciągle śmiejemy się z Kudłatą z refrenu, który w naszym wykonaniu brzmi: feel like a hamster..... To jeden z przejawów głupawki :))




piątek, 15 marca 2013

[136] Duchy

Jak pięknie jest dzisiaj na dworze! Słońce, zimno, mróz, poprószyło. Chmury i błękit.
Ale mi nie do śmiechu. To znaczy nie tak. Jak najbardziej do śmiechu. Do uśmiechu rzekłabym nawet. Śmiechy to ja odstawiam z Kudłatą wieczorami. Że też można z takich bzdur mieć ubaw. Ale nic to. Na razie wydaje się, że to stan constans.
Ten rodzaj głupawki to mam po moim tacie. Przypomina mi się jak lubił żartować. Może na połowę naszych tekstów obraziłby się, bo jednak był dość zasadniczy, ale myślę, że dałby radę. Szkoda, że moje dzieciaki go nie poznały. Szkoda, że go nie ma. Czasu cofnąć się nie da, niestety.
Dzisiaj zaczęło się tak sobie. Po nieprzespanej, tylko trochę przedrzemanej nocy, wstałam nie bardzo wiedząc czy mam się ustawić do pionu, cy tez zagrzebać w pościel jeszcze na pięć minut. Usiadłam jednak i coś burczałam, bo Młody do mnie w te słowa:
- co, kiepsko zaczyna się ten dzień, nie? Widzę, że masz humor jak ja wczoraj.
Taaaa... minęło mi burczenie, chociaż jeszcze obijałam się bezładnie i łaziłam z kąta w kąt.
Teraz jednak mobilizuję siły do ogarnięcia mojego warsztatu. Bo zajmuje on sporą część pokoju, a jutro będzie potrzebny. Mam zlot czarownic i będziemy działać. Może. Bo może się okazać, że będziemy tylko plotkować.
Tak więc za chwilę się zabiorę. Tak myślę. Wypije tylko inkę do końca.
Przed chwilką skończyłam rozmawiać z duchem z zaświatów. Z poprzedniego życia mojego. Uradowała mnie ta rozmowa. Od razu humor mam lepszy. Oby więcej takich rozmów. Życzę sobie. Bo i nadzieja jest większa. I miło, że ktoś pamięta o mnie jeszcze. Telefonicznie rozmawiałam, żeby nie było. Nie wywołuję duchów. Już nie wywołuję. Bo kiedyś jak miałam sześć lat to tak.
Miałam na podwórku starsze koleżanki. Jak się z nimi trzymałam, bo wolałam chłopaków, to dowiadywałam się różnych rzeczy. One w większości były starsze o dwa-trzy lata. Więc wolałam z chłopakami, bo wiek nie grał roli, a po drzewach łaziło się tak samo, grało w kapsle i nikt nie patrzył na mnie krzywo jak byłam podrapana, czy też umorusana po kokardy. Bo tak, miałam wtedy jeszcze kokardy i włosy do pasa. I wodziłam rej w bandzie. Rozumiecie, czterej pancerni, Kloss i inne Tolki Banany.
Więc kiedy się przyczepiałam do dziewczyn, żeby za chwilę się odczepić, bywały takie zabawy jak wywoływanie duchów, przepowiadanie końca świata i inne podobne. Tam zabawy! One wszystkie poważnie do tego podchodziły. No i raz rąbnęłam z domu książeczkę do nabożeństwa, bo takie mi przydzielono zadanie. Poszłyśmy do piwnicy, gdzie stało lusterko, inna miała klucz. I się zaczęło. W pewnym momencie z drugiej części piwnicy wylecieli z wrzaskiem chłopacy, bo oczywiście wielka tajemnica nie została zachowana i dowiedzieli się o naszych zamiarach. I tak skończyło się podwórkowe wywoływanie, aczkolwiek wszystkie oprócz mnie twierdziły, że lustro się zamgliło i już już przyszedłby czyjś dziadek. W każdym razie wieczorem słońce zachodziło krwawo, chmury wyglądały jak opalone na brzegach i jedna z dziewczyn wieszczyła koniec świata, bo otworzyłyśmy piekło. Całą noc spałam z rodzicami. Bo wydawało mi się, że zaraz przyjdzie dziadek Antoś i zastanawiałam się czy zdążę się obudzić przed końcem świata.
Minęły dwa lata. Pojechałam po mojej pierwszej klasie na kolonię w góry, do Bystrej Podhalańskiej. Było cudnie. Ale. Nikt nie chciał mnie czesać. Moje długie blond włosy były skołtunione i w ogóle tamta kolonia nie przeszłaby żadnych testów i nie miałaby żadnych certyfikatów. Opiekunom zabrano by wszelkie uprawnienia. Ale to i tak najfajniejsza kolonia na jakiej byłam. Bo byłam tylko na tej jednej.
W każdym razie, poza tym, że wszyscy olewali takiego szczyla jak ja, bo ja miałam 7 lat a reszta od 10 do 15 - tu, nudziło mi się któregoś wieczoru. Przyszły do nas dziewczyny z innych domów i wpadłam na pomysł, że wywołujemy duchy, do czego zapaliły się wszystkie. Powiem Wam, że takiej paniki to nie znałam. Laski spały po dwie w łóżku, o powrocie na kwaterę przez sad nie było mowy. Ale zyskałam szacun. I ktoś mnie jednak rozczesał po tym.
Tak więc moje kontakty z zaświatami miały szerszy zakres.
A teraz jednak posprzątam. Bo żadne duchy za mnie tego nie zrobią.

Na dziś:
Farben Lehre - Spodnie z GS-u
Uwielbiam tą piosenkę. W ogóle to na nowo odkrywam punka. :)))




poniedziałek, 11 marca 2013

[135] O smokach

Jak dobrze, że nie umyłam okien! Sypie od dwóch dni i co by mi było po czystych oknach? Fakt, może lepiej widać by było śnieg. O tym nie pomyślałam. Ale wyjdę na dwór i zobaczę, bez obaw. Nawet się w nim zakopię, okopię, ulepię bałwana, jakby w tym kraju mało ich było, wliczając w to byłego. Nie wspomnę nawet o jego próbie przekupstwa wobec Kudłatej, która mu nie wyszła. Bardzo mu nie wyszła, a my wczoraj przez cały wieczór miałyśmy ubaw.
Cieszę się, że mogę z nią rozmawiać o wszystkim. Dobra, wiem, ma swoje tajemnice, ale niech ma. Nie zabraniam. W każdym razie wczoraj powymyślałyśmy i negocjowałyśmy takie rzeczy, że już się boję. I zadziwia mnie fakt, że z moją matką tak nie mogłam. I skąd się wzięło, że ja mogę z moją córką. Cieszy mnie to.
Negocjacje dotyczyły mojego tatuażu. Wyobrażacie sobie? ONA stawiała mi warunki! Otóż takie: jak schudniesz, zaczniesz nosić glany i koszulki zespołów...wtedy możesz sobie zrobić tatoo.
Prawda, że niewygórowane żądania?
A żeby wiedziała. Zamelduję wykonanie zadania!
Ktoś ważny i wyjątkowy dla mnie powiedział, że tatuaż musi mieć jakiś głębszy sens.
Dla mnie ma. Ogromne znaczenie. Jest dla mnie przemianą, która nastąpiła w moim życiu. Wiąże się z siłą, zmianą, walką, odnalezieniem siebie i dążeniem do celu.
A tak o znaczeniu mojego wymarzonego tatuażu, choć wzoru jeszcze nie mam, napisano:

"Są dwa różne wizerunki smoków: Smoki ze Wschodu (Smoki Orientalne) i Smoki z Zachodu (wywodzące się z kultur europejskich). Smoki wywodzące się z kultur azjatyckich symbolizują dobroczynność i jawią się jako stworzenia chroniące życie, wspierające płodność i przynoszące pomyślność. Smoki Zachodu natomiast, są zazwyczaj przedstawiane jako złe stworzenia siejące grozę i postrach, chroniące góry złupionych skarbów. Jak pokazuje historia, dobroczynność opłaciła się smokom azjatyckim, bo do dziś dzień można je spotkać na ulicach Pekinu podczas chińskiego Nowego Roku, natomiast ich europejscy odpowiednicy wyginęli (prawdopodobnie z głodu: zabrakło dziewic)."

Teraz wypada mi spełnić warunki Kudłatej. A potem...potem będzie tylko ciekawiej.



Na dziś:

Siedem - O smokach
Uwielbiam głos wokalistki i ciekawa jestem, czy gdzieś śpiewa.
Ta piosenka przypomina mi o ciężkim okresie w moim życiu. To jedna z nielicznych pozycji, którą pamiętam z tamtego okresu. Ogromny sentyment. Często gości w moich słuchawkach.









piątek, 8 marca 2013

[134] Z nurtem

Jako że jestem kobietą, co nie ulega wątpliwości, zdefiniowaną przez siebie samą jako samodzielna, myśląca, ckliwa (ryczę na wszystkim i przy książkach i przy muzyce, w kinie, czytając gazetę, ...to już chyba choroba), tęskniąca za ... czekająca na..., gotowa na swój wymyślony tatuaż i dążąca do spełnienia wszystkich warunków, żeby go mieć, kochająca niespodzianki, idąca na żywioł, pakująca się w plecak, nieprasująca (no chyba, że siła wyższa zmusza), i tak dalej, chcę
wszystkim moim wirtualnym (na razie tylko mam nadzieję) kochanym przyjaciółkom (tak myślę, że się nie obrazicie) złożyć hołd tego dnia, obdarzyć uśmiechem, dobrą myślą i poprzytulać wszystkie serdecznie.
No ja po prostu Was kocham, no.

Na dziś:
Kabanos - Chmurki
A to dlatego, że Kudłata mnie zaraziła, była wczoraj na koncercie i wróciła z autografami.
Poza tym, podoba mi się tekst i muza i całokształt




czwartek, 7 marca 2013

[133] Literaturka

Czytam książki.
Tak się zastanawiam, czy to aby nie odruch obronny. Zatapiam się w tym, może po to, żeby nie myśleć. A mam o czym ostatnio. Robię to chyba ze strachu. Zajmuję umysł i wyobraźnię słowami napisanymi przez innych, żeby moje własne myśli nie wchodziły na zbyt wysokie obroty.
Mam taki nienazwany rytuał. Kiedy jakiś autor zauroczy mnie słowami, wyczytuję wszystko, co napisał. Tak wpadłam po uszy z Jodi Picoult. Z Pattersonem. Z Lackberg. Ze spółką Preston/Child. I z wieloma innymi. Lubię się zaczytać, do bólu. Niestety, za szybko czytam. a może oni za wolno piszą. Potem z tęsknotą, godną miłości do tego jedynego, czekam na następną książkę.
Czasem w bibliotece czuję się jak łowca. Naprawdę, wchodzę tam i nie wiem, co upoluję. Przechodzę po alfabecie i patrzę. Zwykle w takim momencie nie pamiętam, co ktoś mi polecał. To musi być impuls. Sięgam po książkę i zaczynam żyć jej życiem.

Często zastanawiałam się, czy dałabym radę napisać książkę. Pamiętam jak w liceum mój kolega z klasy pisał. Nie było wtedy komputerów, więc pisał ręcznie, a pismo miał okropne, bo zmusili go, żeby nie pisał lewą ręką. Nauczył się prawą, ale to było straszne dla wszystkich. I ja ten jego rękopis, w dosłownym znaczeniu tego słowa, musiałam czytać. Chciałam, nie musiałam. Zazdrościłam mu, że umiał uknuć intrygę, zagmatwać wątki i ułożyć je w sensowną całość. Później napisał kilka książek, zostały wydane, ale nie czytałam ich, bo to raczej pozycje polityczno-historyczne, a mnie to jakoś nie ciągnie.
Kilka lat temu powiedziałam mu, że kiedyś napiszę książkę. Zapytałam, czy będzie moim recenzentem. Zgodził się i powiedział, że bardzo na nią czeka. Znamy się jak łyse konie i wiem, że rzetelnie mnie zjedzie, jeśli przyjdzie mi kiedyś dać mu do przeczytania coś, co napisałam. Nawet dyskutowaliśmy nad pseudonimem artystycznym i w sumie na niczym nie stanęło. On chciał moje panieńskie nazwisko, ja nie bardzo, obecne też się nie nadaje, więc był impas.
Myśl jednak pozostała. Skoro inni mogą, dlaczego mam nie spróbować?
Tylko jak zaczynam myśleć o tym co mi kiedyś wpadło do głowy, to boję się ruszyć z miejsca.
Ale może warto?

Na dziś:
Coma - Daleka droga do domu
Tekst jak najbardziej na czasie



środa, 6 marca 2013

[132] Strach się bać

Idzie. Nowe. Oswajam od soboty, a właściwie od poniedziałku. I niesamowicie się z tym czuję. Powiem Wam, że ta wiosna będzie miała zupełnie inne znaczenie niż dotychczas.
Wszędzie wiosna. Gdzie nie spojrzę. Czy przez okno, czy w niebo, do skrzynki, w maile, smsy, na inne blogi. Wszędzie. Normalnie się boję. Bo wszędzie sugestia, że idzie nowe.
Sąsiedzi od rana odkurzali te swoje dwa pokoje nade mną i nie wiem czemu trwało to kilka godzin. Rozumiem, że można wyjść z domu i zapomnieć wyłączyć żelazko, ale taki odkurzacz?
Tak, wiem, okna wołają o pomstę, ale w sumie jakby się zastanowić, to może zostawić taką naturalną blokadę przed promieniami słonecznymi, które bezczelnie i nieodwołalnie świecą mi prosto w twarz od rana i nie dają spać, jak tylko słońce wzniesie się nad horyzont i doczłapie do drugiego piętra. Dlatego lubię jak od rana się chmurzy, a od 11 jest słońce. Taka mała prywata.
Młody dzisiaj robił inspekcję zakamarków. Dorwał latarkę i świecił wszędzie, gdzie czasem dostępu nie ma. Żmija. Podlec. Inspektor zakichany. I jeszcze mnie poucza!
Teraz nie mam wymówki, skoro już wiem, że mam koty, to muszę coś z nimi zrobić. Wspiąć się na drabinę i pościerać na wyżynach też. A miałam nadzieję, że jeszcze trochę odwlekę. Niestety.
Odwiedziłam dzisiaj bibliotekę w ramach tematów zastępczych. Oddałam książki, wzięłam nowe. Jedną już przeczytałam. Zaczęłam drugą. Nie sądzicie, że to kolejne działania prewencyjne w kierunku odwlekania wiosennych porządków? Bo mam takie nieodparte wrażenie.
Boję się wchodzić do Was i komentować. Co bym nie przeczytała to mi wychodzi impreza. Najpierw byłam u Niki, potem u Dreamu i stwierdziłam, że chyba coś jest na rzeczy, ciągle wychodzi spod warstwy powinności i obowiązków. Ale taka impreza to mi się marzy...Tym bardziej, że dzisiaj rządzi u nas w głośnikach KSU, a niejedną imprezę na tym spędziłam. W ogóle wiosna jakoś zainicjowała wspomnienia. Kudłata pytała po raz kolejny o moich znajomych, kiedy jak z kim się poznałam. Przy niektórych opowiadaniach wytknęła mi niekompetencję, naiwność i głupotę, po czym zreflektowała się, gdyż gdyby nie to, nie miałby mnie kto pytać o to wszystko. Opowiadałam, zapaliłam się do wspomnień. Już prawie rwałam się do albumów pokazać, wyjaśnić, ale jedynie odpaliłyśmy KSU i sobie leci. Pomyślałam, że tyle nieistotnych szczegółów się przypomina. Ale tak naprawdę one są bardzo istotne. Budują mnie od podstaw. Składam się z samych takich szczegółów.
Najfajniejsze jest to, że dochodzą ciągle kolejne. Że to nie koniec. Że może właśnie do teraz było trzęsienie ziemi, a teraz dopiero napięcie będzie rosło. Tyle, że w tym dobrym kierunku. Mam wrażenie, że poprzednie życie zostało za przepaścią powstałą w wyniku tego trzęsienia. Nie ma do niego powrotu. Wręcz przeciwnie, oddalam się od tego coraz bardziej. Ta strona jest ciekawsza.


Na dziś:
KSU - WRB
Odwiedzę w tym roku.